Header Ads

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Ubiegły rok był dla mnie (głównie ze względów służbowo - wyjazdowych) bardzo słabym - pod kątem fotografii lotniczej. Ot wypady na ścieżkę podejścia na Balicach (słynną krakowską górkę) mogę policzyć na palcach jednej ręki, podobnie było z pokazami lotniczymi. Niestety dla mnie - praktycznie wszystkie pokazy lotnicze odbywają się w ciepłych miesiącach - kiedy ja akurat przebywałem w Bułgarii.
Jednak udało mi się odwiedzić jedną imprezę, na której byłem już rok wcześniej - Nato Days na lotnisku w Ostravie. Impreza z gatunku tych dość szczególnych połączenie imprezy lotniczej, pikniku rodzinnego (ale z gatunku o wiele bardziej pozytywnych niż u nas) oraz pokazów naziemnych, ale o tym innym razem.
Jedną z największych atrakcji był niewątpliwie samolot niewielkich, wręcz miniaturowych rozmiarów, czyli amerykański bombowiec B-52 ;)
Jest to o tyle interesujący samolot, ponieważ obecnie już w praktyce rzadko kiedy pojawia się w europie, a na pokazach - jeszcze rzadziej (choć - wg wstępnych zapowiedzi - będzie w tym roku na naszym rodzimym Air Show w Radomiu - w programie przewidziany jest jego przelot nad lotniskiem).

Ponieważ na całe Nato Days otrzymałem akredytację, postanowiłem również powalczyć o możliwość obejrzenia przylotu tego maleństwa do Ostravy. Po niezbyt długim oczekiwaniu dostałem upragnione potwierdzenie - tak, jestem zaproszony również na przylot.
Po niewielkich perypetiach związanych z przyjazdem do Ostravy, wraz z innymi spotterami i dziennikarzami rozsiedliśmy się (mniej więcej) wygodnie na lotnisku - w oczekiwaniu na samolot. Okazało się, że ze względu na pogodę - przylot będzie opóźniony. No nic, katalogi reklamowe w dłoń i czekamy...
Po godzinie - zbiórka, kontrola bezpieczeństwa (moje ulubione maszyny robiące piiiip), narzucenie na kark obowiązkowej żółtej/pomarańczowej kamizelki i zapakowanie się do czekających lotniskowych autobusów.
Miejsce, które nam wyznaczono - cóż mogło być lepiej, mogło być gorzej - tragedii nie ma ;) wiary dość sporo, również z naszego kraju. Kilku znajomych z wcześniejszych imprez, więc przynajmniej nie jest nudno.
Po jakimś czasie przyjeżdża obsługa amerykańska, więc - to już niedługo...
Jeszcze szybki przelot czeskiego albatrosa sprawdzającego warunki lotne i w końcu na horyzoncie pojawia się plamka upragnionego samolotu. Podobnie jak inne wielosilnikowe maszyny z "dawnych, dobrych czasów" - czyli KC-135, czy E-3 Sentry - chmura spalin widoczna z bardzo daleka ;)





Po jakimś czasie kropka zmienia się w potężny bombowiec lecący coraz niżej.





Pierwsze zaskoczenie - jest dużo, dużo cichszy niż się spodziewałem. Samolot wykonał niski przelot nad pasem startowym, po czym wciągnął podwozie i majestatycznie zaczął się wznosić i zakręcać.

Od NATO DAYS 2010


To zdjęcie to lekki hdr - te spaliny nie były aż takiego koloru :D

Po chwili jeszcze niższy przelot - piękny low pass - i znów w górę.









Trzecie podejście i tym razem koła dotykają pasa startowego, z opon idzie lekki dymek, a z tyłu rozkwita spadochron hamujący.



Tak, ten samolot w niskim locie i później lądowaniu robi wrażenie. Dokołowuje do końca pasa startowego, zjeżdża w bok na drogę kołowania (Taxiway E) i czeka...
Umożliwiło nam to zrobienie sporej ilości ciekawych zdjęć. Po pewnym czasie otworzył się właz i wyszedł jeden z członków załogi, który zaczął "prowadzić" samolot.





Dopiero po chwili dojechał samochód z marszałkiem i amerykańską obsługa naziemną, która przejęła dalsze prowadzenie samolotu na płytę postojową.
W momencie kiedy B-52 był blisko naszych stnowisk w otwartych oknach kabiny pojawiły się flagi USA, NATO i Czech.







Później dłuższy czas poświęcony na zabezpieczanie samolotu na płycie, okrywanie wlotów silników pokrowcami oraz "powitania, wywiady, kamery, ciasteczka".











Niestety informacja przekazana przez dowodzącego eskadrą* B-52 pozbawia nas złudzeń - owszem, będzie można podejść do samolotu, niestety - nie będzie można go zwiedzać... No cóż, dobre i to...





Zostajemy dopuszczeni do samolotu, z bliska robi jeszcze lepsze wrażenie - dopiero teraz widać jaki to kolos. Myszkuję z aparatem - wymieniając się uwagami z znajomymi.











Spora część ludzi zaraz po usłyszeniu informacji o braku możliwości zwiedzania - pakuje się do lotniskowych autobusów. Które zaczynają powoli kursować odwożąc z powrotem do terminala. My zostajemy, ponieważ... właz cały czas otworzony, a i z tego co widać - coraz więcej osób jest do środka wpuszczanych.



Więc i my ustawiamy się w kolejce (ze względów bezpieczeństwa, oraz wygody - wpuszczanych jest tylko 5 osób na raz). Podchodzi do nas rzeczniczka portu, mówiąc - że za chwile odjeżdża ostatni autobus. Pytamy się, czy jest możliwość pozostania - oczywiście, tyle - że do terminala (ok 2-3 km) będziemy musieli przejść na nogach - nie ma problemu :D. Dostajemy jeszcze polecenie trzymania się przy powrocie dróg dojazdowych dla pojazdów - nie ma sprawy :)
W oczekiwaniu na wejście do środka - zamieniam parę zdań z bardzo sympatycznymi operatorami oddziału AT (SPAP) z Katowic, którzy za kilka dni na Nato Days będą mieli swój pokaz. Jak się później okażę - spotkamy się jeszcze nie raz ;)
W końcu upragnione wejście do środka po drabince. I pierwsze zaskoczenie - mimo ogromu na zewnątrz - w środku bardzo duża ciasnota - wręcz aż uderzająca. W krótkim korytarzyku prowadzącym do kabiny pilotów - dwie osoby mają ciężko się wyminąć...



Otrzymujemy informacje, że fotografować można wszystko z wyjątkiem jednego pomieszczenia, gdzie wszystko jest "tajne" - można tam wejść, ale bez rejestracji materiału... za to oglądam sobie kabinę pilotów na górnym pokładzie,









zwiedzam kabinę operatorów uzbrojenia na dolnym (oficjalnie ich funkcje nazywają się: "nawigator", "nawigator radarowy").





Cóż - realnie patrząc zarówno w kabinie pilotów, jak i na dolnym pokładzie - czas zatrzymał się w miejscu. Mnóstwo zegarów i stare lampowe wyświetlacze. Ma to swój urok....

Wyjście z samolotu, dalsze myszkowanie, zaglądanie do komory uzbrojenia, wychwytywanie kolejnych "smaczków" i szczegółów... tak, zdecydowanie to bydle jest piękne ;)









Później powrót do terminala - pytamy się, pokazując nasze identyfikatory - czy ktoś z nami z obsługi pójdzie - zdziwienie "a po co, przecież traficie" - no jasne... cóż. Lekki szok na naszych twarzach, jesteśmy na międzynarodowym lotnisku - w strefie zamkniętej - bezpośrednio przy pasie startowym (no dobra, kilkadziesiąt metrów od niego).



I nie "eskortowani" spacerujemy sobie w kierunku terminala - cóż, co kraj to obyczaj* ;) Po dojściu do terminala - kolejne zaskoczenie - wszystkie drzwi do środka zamknięte. Dopiero po zaczepieniu jednego technika z obsługi, ten otwiera swoją kartą zamknięte drzwi i prowadzi nas do strefy przylotów. Cóż - Czesi - to wszystko tłumaczy ;)

Wszystkie zdjęcia znajdują się tutaj:
NATO DAYS 2010 - B-52 Buff

* - oczywiście, żartuje - zapewne przez cały czas byliśmy w oku wielkiego brata - czyli na systemie monitoringu ;)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Postanowiłem wrócić do historii niedokończonych...
W końcu - kiedyś trzeba :D
na pierwszy ogień idzie Turcja 2009 (choć nie będzie to po kolei - chronologicznie, tylko - w kolejności losowej).

Tą wycieczkę fakultatywną przenosiliśmy kilka razy. Głównie - ze względu na obrażenia po słoneczne Karoliny. Jakby na to nie patrzeć - wpinające się linki i sznureczki na popalonej skórze - nie brzmią za dobrze...
No nic - decyzja podjęta, wycieczki poprzesuwane już wcześniej - więc Turcję kończymy dwoma mocnymi uderzeniami, przyprawiającymi o lekkie drżenie kolan i skok tętna (ach ta adrenalinka)...

Wstajemy rano, odjazd mamy mieć o 8, więc - pakowanie się, sprawdzenie czy baterie i karty pamięci są na swoich miejscach, szybkie śniadanie (chyba jedno z 2, czy 3 na których byliśmy - te pory śniadań są zdecydowanie o zbyt dziwnych porach. Między 7, a 9 się śpi...a nie jada jakiś frykasów), ostatnie przepatrzenie czy wszystko mamy. I przed hotel - prawie idealnie o czasie, a nawet - minute czy dwie spóźnienia...
Busika nie ma, ale - Turcy mają dziwne poczucie czasu, do którego się przyzwyczaiłem. Jednak po 20 min czekania - zaczyna być to troszkę irytujące. Mija pół godziny "it's ok, nic się nie dzieje....siedzimy, czekamy.... Chyba".
Po 45 min czekania - telefon do kierowcy, który otrzymaliśmy tak na wszelki wypadek.
Hmm dziwne, on twierdzi - że nikogo z takiego hotelu miał nie zabierać. A właściwie to nie on miał jechać, tylko jego kolega - ale się zamienili... bosko...
Skoki mieliśmy zaplanowane na 11, licząc dojazd do Oludeniz - ok godzinę, później wyjazd na szczyt - kolejną godzinę.
Po drodze - pewnie jeszcze jakieś zebranie - super.
Czyli nasz plan, można sobie o kant rozbić. A miało być tak pięknie - dzień zacząć od latania, później byczenie się na świetnej - zachwalanej wszędzie plaży, połażenie po lagunie, wieczorem - powrót do Fethiye. Tym bardziej, że nam wszyscy mówili - że najlepiej skakać rano...
No nic - po chwili telefon, żeby czekać - ktoś po nas przyjedzie.
Po kolejnej pół godzinie - podjeżdża pickup - o stanie technicznym - lepiej nie mówić... szybkie pytanie, czy jesteśmy klientami Focus'a - tak, no to wsiadajcie. Okazało się, że gdzieś tam po drodze - zapomniano nas przepisać z listy na listę...
Kierowca po drodze - łamiąc wszelkie przepisy i osiągają 4 prędkość kosmiczną, my wciśnięci w fotele pomiędzy narzędziami, linami itd.
Cóż - jak dla mnie - dużo fajniej niż w klimatyzowanym wygodnym busem :)
Dojeżdżamy do miasteczka, widać z daleka stojące na ulicy - charakterystyczne półciężarówki m.in. z logo FOCUS. Proszą nas - aby wejść do biura i poczekać. Tam - sporo ludzi czekających, właściwie nikt nic nie wie. Każą nam usiąść. Biorę trochę linki paracordu - w celu zabezpieczenia komórki i aparatu. Na TV lecą filmy kręcone z poprzednich skoków. Jest fajnie... Wokół kręci się sporo instruktorów/pilotów - zbierają powoli sprzęt. Godzina 11 - więc na skok o 11 nie ma co liczyć. Ludzie zaczynają się zbierać - nas nikt nie woła - no ale - my mamy skakać z wyższego miesca startu, znów upomnienie się "a to Wy nie na górze?"

Nosz kurwamaciami nie będziem rzucać, bo i tak nie zrozumieją. Even coraz bardziej wk...iona... Po chwili sprawdzania w papierach - to szybko - zabierać bety i lecieć za grupą, wychodzimy z ostatnimi instruktorami.
Okazuje się, że jednak jedna z tych półciężarówek - to nasz transport. Glajty razem z uprzężami i workami z kombinezonami idą na dach, my do środka - na odkrytą pakę.
Wymieniamy pierwsze uśmiechy z naszymi instruktorami - zaczyna być sympatycznie. W końcu - nie ich wina, że mają taki burdel organizacyjny...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Już na początku drogi - małe akrobacje jednego z nich, który postanawia, że jednak w kabinie ciężarówki jest mniej wygodnie - i w czasie jazdy się przenosi do nas. Co tam, że samochód jedzie po wertepach ze sporą prędkością - a przejścia bezpośredniego nie ma. Wjeżdżamy na górską, kamienistą - leśną drogę. Tu kolejna osoba z kabiny + jedna z paki - postanawiają przesiąść się na dach - ejj ja też tak chce :D

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Robi się coraz zimniej - czas założyć polar...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Po prawie godzinie jazdy na szczyt - bardzo malowniczą trasą - jesteśmy. Przed nami stoi już kilka samochodów innych szkół - część podobna do naszego "złoma", część to klasyczne terenówki.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Niestety - wygląda na to, że nasze marzenia (i zapewnienia naszego "agenta", że będziemy skakać z najwyższego punktu - można włożyć między bajki), będziemy skakać z pośredniej wysokości - tu gdzie wszyscy, co zresztą potwierdza mój GPS - 1748m +-25m. Niestety - do naszego wymarzonego 2000 m (6500ft) trochę brakuje. Podobno nie ma warunków na skok stamtąd. W praktyce - podejrzewam, że z dwiema osobami po prostu im się nie chce.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Szybkie szkolenie, które właściwie zawiera się w słowach, że jak będziemy gotowi, to na krzyk go - mamy jak najszybciej zbiegać w dół - i lecieć ;) i aby w żadnym wypadku się nie zatrzymywać. Jak zaczynamy biegnąć - to nie ma już odwrotu.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Rzut oka w kierunku przeciwnym niż nasza laguna...tą drogą trochę wyżej jedzie się na najwyższe stanowisko startowe....

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Dostajemy sprzęt - kombinezony, kaski. Hmm kaski? Ja nie chce. Przymierzam się do robienia zdjęć w kasku - będzie ciężko :/ Jak to?
A dlaczego to nomadek widział na filmach i zdjęciach w folderach ludzi, którzy latali swobodnie - wiatr we włosach etc. Znów nas oszukali szubrawcy....

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Nic to - zapierający dech w piersiach widok - łagodzi takie niedogodności.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Faktycznie - laguna ma prawo być uważaną za najładniejszą na wybrzeżu Tureckim...
Obserwujemy kolejne starty, adrenalina jakoś nie działa. Podchodzę bardzo spokojnie na luzie.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Wymieniamy uwagi z moim pilotem (niestety dostał mi się największy mruk i milczek z nich wszystkich), reszta z wielkim uśmiechem - ten ma minę znudzonego. Zazdroszczę trochę Evenstar, której skoczek jest chodzącym wulkanem energii...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Jej skrzydło już rozłożone na ziemi, ostatnie machnięcie do siebie... kręcę jej start.. no to już jest w powietrzu. Obserwuje malejący glajt. Widzę, jak wchodzi w komin wznoszący i idzie wysoko, bardzo wysoko...

Po chwili klepnięcie w ramię - nasze skrzydło przygotowane, startujemy jako jedni z ostatnich. Wpięcie się w krzesełko, chwyt kierownika startowiska za przednie paski, pilnuje, abym przypadkiem nie zaczął biec póki nic nie jest gotowe. Za mną słyszę "Are you ready?" moje "yes", pilnujący nas Turek patrzy mi w oczy i się pyta "Ready?" "Yes of corse", najwidoczniej spodobało mu się moje spojrzenie - "no już k-wa chce lecieć. Lecieć..." bo uśmiech, klepnięcie w ramię i go go go...
Kilka kroków w dół kamienistego zbocza - właściwie ciężko nazwać to biegiem, jednak ten sprzęt trochę przeszkadza, do tego - dopasować swoje kroki, do kogoś z kim się jest spiętym uprzężami - ciężko. I już po chwili nogi odrywają się od ziemi,zgodnie z szkoleniem, mam się podciągnąć na krzesełko i usiąść w nim. Hmm wygodnie, po chwili - spojrzenie w górę - piękny widok rozwiniętego, napełnionego powietrzem skrzydła. I klepnięcie w ramię - ręka, która odpina pasek kasku. Achhhhaaaa, czyli jednak będzie wiatr we włosach. Okazuje się, że kask obowiązkowy jest tylko przy starcie i lądowaniu. Wygodnie się rozpieram, robię zdjęcia, kręcę filmy...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Kolejne zakręty, lekkie wznoszenia. Mój pilot - pokazuje mi, gdzie jest moja dziewczyna. Dużo, dużo wyżej i właśnie zaczyna kręcić akrobacje...
Niestety - nie lecimy tak wysoko, jak poleciała evenstar.Może - do tego musiałbym być piękną blondynką, może słonie nie mogą tak wysoko lecieć, może - nie trafiliśmy na odpowiedni prąd wznoszący. A może mojemu pilotowi się po prostu nie chce. Zresztą mój lot jakiś niemrawy, spokojny. Ja chce więcej adrenaliny...
Choć - widok po raz kolejny sprawia, że szczęka opada...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Jakieś pytanie od pilota, niestety wiatr skutecznie zagłusza, zrozumiałem - czy się nie boję.
Ja mówię, że nie, że jest super. (niestety dopiero na ziemi się dowiedziałem, że się pytał czy chce akrobacje - stunts. Nosz.... k-wa.... jak pech to pech, jasne - że chciałbym)...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Na tej plaży będziemy lądować:
Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft


Równoczesne kręcenie filmów i robienie zdjęć jest ciężkie. Do tego - wymiana "aparat" "komórka (którą kręce filmiki)" utrudnione. Plus fakt, że nie zawsze tam gdzie się chce - da się zrobić zdjęcie. Jak na tym zdjęciu widać - czasem przeszkadzają własne nogi :D

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Po ok pół godzinie lotu - ostatni skręt 180 stopni, pilot zakłada mi kask i lecimy w kierunku lądowiska - deptaka przy plaży. Żal, że tak krótko - tym bardziej - że even jeszcze nie wylądowała, więc - biorąc pod uwagę - że wystartowała dużo wcześniej (circa jebałt z 10-15 min wcześniej), to jej lot trwał ok 45-50 minut i to jeszcze miała akrobacje. Grrrr.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

U mnie lot trwał za krótkoooo (ale i tak - wart każdych pieniędzy).

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Lądowanie z przelotem tuż nad głowami ludzi nieświadomie idących deptakiem. Krzyki - aby się odsunęli, zeskoczenie z krzesełka i zawiśnięcie na uprzęży. Uderzenie w ziemie dużo słabsze niż oczekiwałem - kilka kroków i za uprząż łapie pomocnik odpowiedzialny za lądowisko. Za mną i przede mną kolejne lądujące skrzydła.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Jakieś 5 min po mnie - ląduje Karolina z wielkim bananem na twarzy :D
Zrzucenie sprzętu, parę słów do kamery - wywiad robiony przez mojego pilota - na potrzeby ew filmiku z mojego lotu.
Powrót do biura po nasze rzeczy, oddanie sprzętu, kilka słów z naszymi pilotami, oglądanie filmów z naszych lotów (większość pilotów miała kamery/aparaty) - jeśli ktoś chciał, mógł mieć pamiątkę ze swojego lotu, niestety cena trochę zaporowa. Decyduje się jedynie na kupno koszulki pamiątkowej. Co ważne - prawo do kupna tych koszulek mają wyłącznie osoby, które skoczyły - tym bardziej cenna :)
Koszulka jest świetna - obecnie jedna z moich ulubionych :D
Reszta dnia spędzona leniwie na plaży, zresztą - rozczarowującej. Owszem jest szeroka, ale widoki dużo ładniejsze z góry. Tutaj okoliczne szczyty jakoś maleją, nie widać tych najwyższych. Kolor wody - również mniej ciekawy.

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Do tego - w poblizu plaży molo i mini port dla łodzi wycieczkowych, więc momentami i widoczne ślady po ropie i śmieciach... Cenowo - wszystko znacznie droższe niż u nas. Za to kurs w kantorze - dużo mniej korzystny. Zresztą - zaczyna się robić późno. Jakby na to nie patrzeć - planowaliśmy rozpoczęcie plażowania wcześniej (tutaj zanim dotarliśmy na plaże - zrobiła się 15). Jednak to opóźnienie na starcie sporo nas kosztowało. Bawię się w fotografowanie kolejnych krążących skrzydeł, lądowań...

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Od Skok w tandemie z Badabag 6500 ft

Plaża pustoszeje - idziemy na przystanek busów i wracamy jednym z ostatnich wracających do Fethiye. Czy było warto? Zdecydowanie tak :D Czy poleciłbym skakanie z Focusem - ponownie - zdecydowanie tak. Pomijając lekkie zamieszanie i olewcze podejście do czasu - tak typowe dla turków, to jednak w powietrzu - czuć było profesjonalizm. Więc - pewnie tam jeszcze wrócę :D