Ponieważ w tym roku święta wypadają tak jakoś dziwacznie, a i człowiek nastrój sobie musi poprawić (a facet, to tym bardziej :P), więc nomad sprawił sobie prezenty.
Pierwszym z nich - to smartfon, o czym notka wstępna już była.
Przed smartfonami broniłem się jak przed największą zarazą. Że to za duże, że telefon to ma się w dłoni mieścić, a i prosty do obsługi ma być jak konstrukcja cepa.
A, że Nokia Uber Alles... Że ekrany dotykowe to zaraza tego świata, a już te z tylko wirtualną klawiaturą, to dzieło szatana, czy tam innych aniołów mniej lub bardziej upadłych. No i coś abrahama podkusiło i wysłał nomadowi dane i opisy HTC Wildfire. I tak ziarnko do ziarnka, jako - że wg mnie telefon idealny (prawie) czyli Nokia E66 miała jedną - za to dużą wadę - czyli baterię. Tak i nomad zaczął się coraz bardziej, temuż HTC przyglądać.
No i pewnego pięknego dnia - stało się - telefon przybył, wprawdzie nie na rumaku ognistym, a na ręcach kurierki (niestety nie była to urodziwa łączniczka z AK).
Rozpakowałem, sprawdzając czy aby nie bomba, opary siarki nie wybuchnęły mi prosto w twarz...
Więc podłączyłem zasilanie - i hajda na koń. Tylko, że to nie koń, a jakaś nie słuchająca mnie habeta. Całe szczęście - że roztropnie karty sim do środka nie wkładałem. Bo w ramach oswajania nowego zwierza - ten zwierz kopał. No może nie kopał, a dzwonił (usiłował :D :D). Budzenie kogoś o 2-3 w nocy telefonem nie byłoby zbyt mile przyjęte. A zanim się przyzwyczaiłem do tego, że to jest tak czułe na dotyk, to w przeciągu tygodnia wykonałbym z 50 telefonów ;)
Co jeszcze - to oporne bydle mi zaimportowało wszystkie kontakty z gmaila. To nic, że w książce miałem maile raz użyte, albo trzymane na wszelki wypadek. Teraz na wszelki wypadek mam je też w telefonie - zgrooooza. Oczywiście dołożył kontakty z twarzoksiążki i flickr. Dzięki temu - obecnie radośnie mam wszyyyyyystkich. Nie wiem po co - ale mam. Posprzątanie tego zajmie mi z 2 miesiące :D
No ale od drzewka, do drzewka się skradając. I rozminowując kolejne pułapki androida - uznałem, że ten system nie taki zły. Choć - wybieranie z nokii zdecydowanie bardziej przyjazne i szybsze.
Zaczęły się zabawy aplikacjami, sprawdzanie, testowanie... czekam kiedy mi ten telefon jednak tą siarką przywali. Na razie cisza :D
A drugi zakup, to taki jeszcze bardziej przypadkowy i nie planowany. Cóż - już w zeszłym roku miałem upatrzonego rumaka
stalowe aluminiowego, ale względy taktyczno - operacyjne zwane siłą wyższą - nie pozwoliły mi go kupić. Więc szczwany plan był taki, ten rok - to choćbym miał kamienia na kamieniu nie zostawić - to zaplanowany zakup zrobię - tak około wiosny...
... Cóż - ktoś tam na górze musi mnie cholernie lubić, bo patrzę na stronę producenta, a tu - moje kochane malowanie modelu zostało perfidnie zmienione. Jak to tak można. Kto śmiał... Jakim prawem....
Więc trzeba było zabrać zaskórniaki i podjąć męską decyzję - czekać do maja/czerwca i kupić tegoroczny model z gorszym malowaniem i inną specyfikacją, czy też poszukać jeszcze leżaków magazynowych z rocznika 2010. Tym bardziej, że wybór tych ostatnich zaczął się kurczyć coraz bardziej. A i ceny korzystne - 150 zł taniej kusi.
Jeden ze sklepów upatrzony, po 2 tygodniach gromadzenia środków - decyzja - kupuję.
Telefon do sklepu (roztropnie sprawdzam na stronie, czy w magazynie mają) - owszem mają, pan za chwilę zadzwoni potwierdzić - jak znajdzie w magazynie.
I tak drodzy słuchacze - oddzwania po 15 minutach (ja w tym czasie napojem bogów jasnym złocistym swoje nerwy uspokajam - i dobrze, bo...) okazuje się, że "duża ilość w magazynie" oznacza jedną sztukę. Którą inny oddział sprzedał. Kilka dni wcześniej. Hurrra dla tego Pana i tego sklepu. Gdybym mógł gryźć...
Odpalam net w telefonie, szukam. "Nie ma", "Nie już nie mamy" "mamy ale tylko rozmiar inny", "nie w tym kolorze już nie ma" grrrrrrr
Jeszcze usłyszałem - w tym pierwszym sklepie, że mogą mi sprowadzić tegorocznego - na kwiecień. Podziękowałem, nie chcąc dodawać - że tegoroczne, to ja w pierwszym lepszym warzywniaku na rogu kupię. I na pewno nie muszę wydawać dodatkowych pieniędzy na kuriera, aby kupić wysyłkowo w tym jednym wspaniałym sklepie.
W końcu - rzutem na taśmę... po wyszukaniu zakończonych aukcji na allegro. Znalazłem kolejny sklep - z Leszna.
I tu - zaskoczenie totalne.
Dialog wyglądał mniej więcej tak:
- owszem mamy, a jaki rozmiar?
- hmmm 18 jest?
- oczywiście, jest 16, 18, 20
- a kolor taki?
- oczywiście są wszystkie jakie miał producent
- a cena jakaś ciekawa będzie?
- dokładnie taka jak na aukcji, wysyłka w cenie (tu opad szczęki - bo dawało mi to ponad 200 zł taniej niż tegoroczny model).
Zamówienie wysłane mailem, przelew wysłany.
I zaczęło się gorączkowe oczekiwanie.
W piątek - znów na
rączym ogier barkach kuriera przyszło wielkie pudło - po rozpakowaniu i zlokalizowaniu części - śrubokręty i klucze w dłoń, niech się mury pną do góry.... wróć komendę... no w każdym razie - rozpoczęliśmy montaż.
Po zmontowaniu - sprzęt poszedł do serwisu na regulację i dokręcenie elementów (oraz sprawdzenie, czy to - co my zmontowaliśmy jest choć trochę do roweru podobne). I dziś już w pełni sprawny, cykający jak szwajcarski zegarek - czeka na zdobywanie kolejnych dróg i szlaków.
Proszę państwa - oto Kubuś - Cube AIM 2010.
Przepraszam - że nie na rykowisku, ale obiecuję - że niedługo go na jakąś górkę wezmę. I zdjęcie w naturze zrobię :D
p.s. po dzisiejszych kilku km zrobionych stwierdzam - ponad roczna przerwa to zbrodnia. Nogi czułem już po tak nikłym dystansie... będzie ciekawie :D